Ja i Marek, to długa historia. Ja mam pięćdziesiąt lat, on ma pięćdziesiąt dwa. Pobraliśmy się trzydzieści lat temu. Cichutko i skromnie. Kilkoro gości i świadkowie. Dwadzieścia pięć lat temu rozwiedliśmy się. W gniewie. Przez wszystkie ostatnie lata kochaliśmy się z daleka. Teraz bierzemy kolejny ślub.
Doczekałam swego weselnego pokazu sztucznych ogni
Ja nigdy powtórnie za mąż nie wyszłam, Marek również nie. Nasz pierwszy ślub było tylko cywilny, więc postanowiliśmy zaszaleć tym razem i pojawić się w kościele, zaprosić minimum sto osób i na weselu mieć sztuczne ognie. Nauczeni życiem wiedzieliśmy, że nie ma na co czekać. Żyliśmy już po cichu i z dala od siebie. Byliśmy oszczędni i wyciszeni. Za to jednak stęsknieni. Teraz pokaz sztucznych ogni miał być jak na sylwestra. Oboje tego chcieliśmy. Miało być głośno i hucznie. Oboje już byliśmy zresztą przygłuchawi. Sama nie wpadłabym na ten pomysł, ale przeglądałam kiedyś gazetę, a w niej artykuł: pokaz sztucznych ogni na weselu. Pomyślałam, że pomysł dość ekstrawagancki, więc jak najbardziej! Gdy zadzwoniłam do firmy, która pokazami się zajmowała, i powiedziałam, że chcę sztuczne ognie na swój ślub, zostałam bardzo serdecznie obsłużona. Poinformowano mnie, że pokaz jest ubezpieczony, że mogę sama ustalić ile fajerwerków ma być, że na niebie mogą pokazać się inicjały i że sami możemy zainicjować pokaz. Właściwie to nie wiedziałam raczej czego nie mogę, bo z fajerwerkami była spora dowolność. Wybraliśmy ostatecznie pokaz silent, bo oboje mamy i kochamy zwierzęta, których nie chcieliśmy straszyć wystrzałami.
Wesele spełniło wszystkie moje oczekiwania. Marek był zadowolony i bez wesela; dla niego mogło zakończyć się samym ślubem. Goście również zachwyceni – szczególnie ci, którzy znali nas gdy byliśmy pierwszy raz małżeństwem.